Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miejsca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miejsca. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 16 lutego 2020

Berlin by eintopf


Kiedy pierwszy raz pojechaliśmy razem do Berlina? Nie mam pojęcia, czyli dawno temu ;)
To była miłość od pierwszego wejrzenia, tego jestem pewna!
Miasto "KOLOROWY PTAK", wolne, z pełnym wachlarzem różnorodnych barw, z piękną architekturą i zielenią, MULTI KULTI, tętniące życiem 24h na dobę, z długą listą muzeów, naznaczone historią, brzmiące muzyką klasyczną, ale i techno, mekka graffiti, uwielbiane również przez bliskich nam, Davida Bowiego czy U2. Nas zauroczyło przede wszystkim KULINARNYM RAJEM, bo tak trzeba TO nazwać, a to wszystko dzięki tak ogromnej ilości kultur i narodowości, które go tworzą.

Ale, ale! Nie będzie to przewodnik, czy powielanie znanych nam wszystkim pocztówek z tego cudownego miasta. Zabieram Was na wycieczkę pełną przeróżnych smaków i zapachów!

Na wstępie, tytułem wyjaśnienia, jest to nasza, Hofowa, eintopfowa, SUBIEKTYWNA wyprawa :) Wskażę Wam miejsca, w których byliśmy ciałem, nie tylko duchem ;) Wszystkie opisane tu miejsca mocno polecamy, nie będziemy więc ich osobno oceniać i dawać gwiazdek, kropeczek, kciuków, czy innych znaczków :) Nam TU smakowało.
O tym, że będą tu głównie miejsca z kuchnią azjatycką, też chyba nie muszę wspominać? ;)
Przygotowałam dla Was mapę wszystkich restauracji, kawiarni, lodziarni, miejsc wartych odwiedzenia, będę do niej, na bieżąco, dodawać kolejne, które złapały nas za serce! Ale o tym za chwilę.

Pytacie jakie były nasze początki z Berlinem? Czy trafialiśmy w przypadkowe miejsca? Jak je dobieraliśmy? Co było naszym wyznacznikiem? Otóż naszą pierwszą przewodniczką po kulinarnym Berlinie była i wciąż jest: Mary Scherpe i jej cudowny blog STIL IN BERLIN. Dziewczyna, nazywająca siebie feministką, blogerką, fotografką oraz konsultantką social media, ma ogromną wiedzę, nie tylko z dziedziny berlińskich kulinariów, ale wystawia już nos poza stolicę Niemiec, wskazuje ciekawe miejsca do odwiedzenia czy zrobienia zakupów. Wydała dwie swoje mapy, które zawsze mamy ze sobą, wybierając się na zachód :) Bardzo polecamy Wam lekturę tej strony oraz zakup map!


Fot. by eintopf

Długo zastanawiałam się jaką obrać kategoryzację, co jest najważniejsze podczas wyboru danego adresu? Postawiłam na rodzaj posiłku, obok pojawi się również nazwa dzielnic/y, a pod nazwą danego miejsca, znajdziecie link do jego strony na FB.

Zaczynamy!
Przed Wami MAPA.



kolor:

zielony, tu zjecie dobre śniadanie czy też brunch
brązowy palarnie kawy, kawiarnie, z opcją ciast i deserów, ale też często śniadań
pomarańczowy,  to restauracje klasyczne oraz te z daniami typu street food
różowy, to lodziarnie
fioletowy, miejsca, w których oprócz jedzenia znajdziecie COŚ więcej
granatowy, tu napijecie się dobrych drinków i piwa 


Uwaga! Nie oznaczam miejsc "wege", w każdym z nich, znajdziecie taką opcję!

Dzień, nieważne czy w Berlinie, czy w Szczecinie, warto zacząć pysznym, sycącym śniadaniem :)
I tu od razu uwaga, że praktycznie wszystkie miejsca, które oznaczyłam na mapie znacznikiem w kolorze brązowym, "kawiarnia", oprócz kawy, serwują właśnie opcje śniadaniowe, brunchowe, znajdziecie też tu pyszne ciasta i desery. 

ŚNIADANIE/BREAKFAST/FRÜHSTÜCK/BRUNCH

ROAMERS (Neukölln)
Wracamy tu dość często, czasem trzeba poczekać na stolik, ale naprawdę warto! Entuzjaści zieleni, na talerzu, na ścianach i stołach. Jedzenie podane jest tak, że nie macie serca burzyć tej kompozycji i najchętniej jedlibyście oczami :)

Fot. by eintopf&Roamers

SILO COFFEE (Friedrichshain)
Specjaliści od kanapek różnej maści, ale dobrą szakszukę też tu znajdziecie!

Fot. by eintopf&Silo Coffee

FINE BAGELS (Friedrichshain)
Nazwa mówi wszystko ;) Są bajgle, ze wszystkim, czego dusza zapragnie, ale są też  książki, nie tylko do czytania, ale i kupienia!

Fot. by eintopf

GORDON (Neukölln)
Kuchnia izraelska, tu zjedliśmy najlepszy hummus!

Fot. by eintopf

KAME (Mitte/Charlottenburg-Wilmersdorf)
Kuchnia japońska. Machiko Yamashita, to ona nauczyła nas jak robić cudowne onigirazu, pyszne "kanapki" z ryżu, nori i dodatków mięsnych, rybnych czy też z tofu.  Zjecie tu nieziemski sernik matcha i pyszne japońskie pieczywo. Wszystko serwowane jest, na ukochanej przez Japończyków, ale i przez nas ceramice z  Bolesławca!

Fot. by eintopf

VENUE (Neukölln)
Całkiem "świeże" miejsce na mapie Berlina. Nas zachwyciło nowym podejściem do serwowania, zjecie tu dużo, małych porcji, czyli możecie spróbować wszystkiego! Przy zamówieniu dostaniecie listę dań z cenami w formie tabeli i ołówek. Jakie to proste! A jak pięknie podane!

Fot. by eintopf&Venue

THE KLUB KITCHEN (Mitte)
Prostota i elegancja, tak byśmy opisali to miejsce. Pełne światła i roślin, z dbałością o szczegóły. Jedliśmy tu przepyszny cilbir, czyli jajka po turecku.

Fot. by eintopf&the Klub Kitchen

TISCHENDORF (Neukölln)
Specjalizują się w kuchni wegańskiej i wegetariańskiej. Och! Jak nas kiedyś zaskoczyli i rozczulili, podając nam na śniadanie, w deszczowy, zimny dzień, pyszną, warzywną zupę! To było najlepsze, co nas spotkało tego dnia!

Fot. by Tischendorf

ORA (Kreuzberg)
Zaadaptowana stara, piękna apteka. Pierwsze spotkanie, zaliczylibyśmy do mniej udanych, ale kolejne, zatarło brudne ślady ;)

Fot. by eintopf&ORA

We wszystkich powyższych miejscach wypijecie też dobrą lub bardzo dobrą kawę, ale jeśli jesteście smakoszami, lubicie napić się dobrego przelewu lub po prostu chcecie wyjść z kawiarni z workiem kawy, która Wam smakowała, zajrzyjcie poniżej, do listy kawiarni, palarni, miejsc gdzie zjecie też wyśmienite ciasta i desery, a często i pyszne śniadanie czy brunch. Nie będę ich różnicować, wszędzie znajdziecie naprawdę dobrą KAWĘ!

KAWIARNIA/COFFEE/CAFE/PALARNIA/COFFEE ROASTERS/DESER/BRUNCH

FIVE ELEPHANT  (Kreuzberg, Mitte, Schöneberg)
To tu zjecie jeden z najlepszych serników nowojorskich. Dla nas majstersztyk!

Fot. by eintopf&Five Elephant

THE BARN (Neukölln, Prenzlauerberg, Schöneberg/Wilmersdorf)
KLASYKA. Znajdziecie ją już w wielu miejscach poza Berlinem, między innymi w naszym pięknym Szczecinie!

Fot. by eintopf&the Barn

FATHER CARPENTER (Mitte)
Tu, obok przepysznej kawy, jedliśmy jedno ze smaczniejszych naszych berlińskich śniadań! Usytuowana w przpięknym, zadbanym podwórzu.

Fot. by eintopf

BONANZA COFFEE (Kreuzberg, Prenzlauerberg)
Prostota, elegancja, duży wybór sprzętu do parzenia, książek związanych z tematyką.

Fot. by eintopf&Bonanza Coffee

CHAPTER ONE (Kreuzberg)
Jedna z pierwszych berlińskich kawiarni, do której trafiliśmy, mamy do niej ogromny sentyment.

Fot. by eintopf



DISTRIKT COFFEE (Mitte)
Kawiarnia z duszą i jedną z piękniejszych witryn! Pyszna kawa, słodkości, ale i śniadania czy też brunch. Uwaga! Bywa ciężko z miejscami.


Fot. by eintopf&Distrikt Coffee

TWO AND TWO (Neukölln)
Małe to, ale z przesympatyczną atmosferą i pysznościami do kawki.

Fot. by Two and two

ISLA COFFEE (Neukölln)
Kawiarnia z naciskiem na wege dania, no waste, przy okazji z dbałością o szczegóły i pomysłowością w podkręcaniu dań. Świętowaliśmy tu kiedyś urodziny Daniela :)

Fot. by eintopf&Isla Coffee

OBIAD/LUNCH/BRUNCH/RESTAURANT/STREET FOOD

A teraz lista miejsc, restauracji, barów, w których zjecie coś większego, niektóre w opcji street food, znakomita większość jest w klimatach azjatyckich, bo tak lubimy najbardziej ;) Ale włoski styl też ma tu swoje zacne miejsce :) Nie wiem od czego zacząć, to może alfabetycznie?

BAN BAN KITCHEN (Neukölln)
Pyszny koreański street food bar, znajdziecie tu naprawdę dobre kimchi, jedliśmy tutaj jeden z lepszych bibim bapów (kiedy jeszcze konsumowaliśmy mięso ;) )

Fot. by eintopf

Cô Cô - bánh mì deli (Mitte/Prenzlauerberg)
Wietnam baby! I chyba najbardziej rozpoznawalne danie tej kuchni, tuż za pho i spring rollsami :)
Bánh mì, pszenne bułki, a w nich? Wszystko czego głodna dusza zapragnie!

Fot. by eintopf

COCOLO RAMEN (Kreuzberg/Mitte)
Czy zjecie lepszy ramen w Berlinie? Może tak, a może nie? ;) 

Fot. by eintopf

DAN'S DIM SUM (Prenzlauerberg)
Jedne z lepszych pierożków jakie przyszło nam zjeść w Berlinie! Nazwa knajpy zdradza, że w makaronach też się specjalizują, wrócimy to sprawdzić!

Fot. by eintopf

KIMCHI PRINCESS (Kreuzberg)
Kuchnia koreańska. Prawdziwa, bez ulepszaczy :) Spokojnie możecie zabrać ze sobą większą grupę przyjaciół, miejsce jest duże, z ogromnymi, długimi ławami i czerwonym światłem nad głowami :) Jest klimat!

Fot. by Kimchi Princess

LAVANDERIA VECCHIA (Neukölln)
Wyjątkowe miejsce z włoską kuchnią!  Nazwa, "stara pralnia" nawiązuje do miejsca, w którym powastała ta nietuzinkowa restauracja. Między stolikami suszy się pranie, stoją stare pralki, tary, wyżymarki, dodaje to niesamowitego uroku naprawdę pysznej kuchni! Uwaga! Bywa ciężko ze stolikami, knajpa zamyka się na czas sjesty! ;)

Fot. by Lavanderia Vecchia

MADE IN CHINA (Prenzlauerberg/Mitte)
Zapomnijcie o pejoratywnym znaczeniu ich nazwy ;) Kuchnia chińska z twistem. Karmią tu naprawdę dobrze!

Fot. by eintopf&Made in China

MANI IN PASTA (Kreuzberg)
Kuchnia włoska. Ich makarony są po prostu petardą! Zaczęli w MARKTHALLE NEUN, otwierają właśnie swoje kolejne miejsce. Wrcamy do nich często.

Fot. by eintopf&Mani in pasta

MASANIELLO (Kreuzberg)
I znów Włochy! Niech Was nie zwiedzie wygląd knajpy, która od lat 90 nie widziała remontu ;) Robią tu naprawdę wyśmienitą pizzę i znają się na rzeczy! Prowadzona przez rodowitych Włochów, z pokolenia na pokolenie.

Fot. by eintopf&Masaniello

MEN MEN (Kreuzberg)
Kuchnia japońska. Pyszne rameny i makarony!

Fot. by eintopf&Men Men

MMAAH (Kruzberg/Friedrichshain/Schöneberg)
Kuchnia koreańska. Street food, bbq, z serduchem! 

Fot. by eintopf&Mmaah

MONSIEUR VUONG (Mitte)
Kuchnia wietnamska. Tu wzdychań było jakoś więcej :) Koniecznie do powtórki!

Fot. by eintopf&Monsieur Vuong

PACIFICO (Kreuzberg)
Kuchnia koreańska. Burgery i misy wypełnione dobrem! 

Fot. by eintopf&Pacifico

RYONG (Mitte/Prenzlauerberg)
Kuchnia azjatycka w wydaniu wegetariańskim i wegańskim. Naszym zadaniem zdają egzamin pięknie!

Fot. by eintopf&Ryong

SEOULKITCHEN (Kreuzberg)
Kuchnia koreańska. Wyśmienita kuchnia koreańska! Restauracja z pełnym wachalrzem dań, z opcją samodzielnego gotowania z przyjaciółmi i palnikami postawionymi przed Wami (coś w rodzaju japońskiego shabu-shabu). Do powtórki!













Fot. by eintopf&Seoulkitchen

SHISO BURGER (Mitte)
Kuchnia azjatycka zamknięta w bułce! I jak pięknie podana! Mniam!

Fot. by eintopf&Shiso Burger

UMAMI X-BERG (Kreuzberg)
Piszą o sobie, że specjalizują się w zupach pho, ale nie wierzcie im! Oni wszystko gotują wyśmienicie! I kolorowe misy pełne dobroci, i spring rollsy, i burgery. Pycha! Wieczorem, przed knajpą, Wasze jedzenie rozświetlą piękne lampiony!


Fot. by eintopf&Umami X-berg

To co? Pora na deser? :) Kto nas trochę zna, ten wie, że z deserów to my najbardziej lubimy śledzie, ale jak podróżujemy z F&F do Berlina, ZAWSZE musimy zjeść razem pyszne LODY!

LODY/EIS/ICECREAM

CALIFORNIA POPS (Kreuzberg)
Kolorowy i smakowy zawrót głowy! Kto lubi na patyku, wpada tu koniecznie! Posiadają kilka opcji wegańskich.

Fot. by eintopf

DIE EISMACHER (Kreuzberg)
Jedliśmy tu najlepsze w kosmosie lody ogórkowe!

Fot. by eintopf


JONES (Schöneberg)
Do nich wracamy najczęściej, mimo sporej odległości od naszych wschodnich dzielnic ;) Pycha! I sami robią wafle!

Fot. by eintopf

MOS EISLEY (Neukölln)
A jak nam się nie chce jechać do JONES, to na Neukölln, królują ONI!

Fot. by eintopf&Mos Eisley

VANILLE MARILLE (Kreuzberg/Schöneberg)
Mają już chyba 5 punktów na mapie Berlina i wcale nas to nie dziwi! Ogromny wybór smaków!


Fot. by eintopf&Vanille Marille

Rzadko korzystamy z berlińskich barów serwujących drinki, bo albo zasiedzimy się w knajpie i tam już spijamy wino bądź inne trunki, albo po prostu zabraknie sił lub nie nocujemy w B.
(niepotrzebne skreślić ;) )
Ale, ale! Jak już idziemy spić coś kolorowego to tu!

BAR/DRINKS/PUB

 DAS HOTEL (Kreuzberg)
Ciasno, gwarno, głośno, ale PRZEPYSZNIE! Mnie dodatkowo "kupili" swoją miłością do kwiatów, które są tam WSZĘDZIE! Najbardziej chyba kochają lilie. Możecie liczyć tam na wspólne śpiewy, świetną muzykę i tańce na barze!

Fot. by das Hotel

TWINPIGS (Neukölln)
Trafiliśmy tu zupełnie przypadkiem, mieszkając obok, zamarzyliśmy o dobrym piwie czy drinku. Och! Jak bardzo miły czas tu spędziliśmy! Niby niepozorny bar, a jednak nie.

Fot. by eintopf&Twinpigs

KLUNKERKRANICH (Neukölln)
Knajpa z widokiem :) Znajduje się na dachu jednego z marketów na Neukölln. Otwarta w sezonie wiosenno-letnim, ale odbywają się też tu także imprezy tupu Weihnachtsmarkt. Mnóstwo zieleni, często koncerty na żywo, wiszące światełka, jest tu wyjątkowo! Uwaga! W późniejszych godzinach dnia, wstęp płatny.


Fot. by eintopf

Czas na 3 wyjątkowe miejsca, które śmiało możemy nazwać FESTIWALAMI JEDZENIA!


 MARKTHALLE NEUN (Kreuzberg)
Rozpocznę od najważniejszego dla nas, od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło, nie tylko dla nas, ale i dla wielu wystawców, którzy TU zaczynali swoją kulinarną przygodę w Berlinie. Ostatnio pojawiają się dyskusje czy TO miejsce wciąż spełnia swoją rolę, pojawiają się głosy, że stało się zbyt drogie i zadufane, jak na halę spożywczo-kulinarną, jaką miało być dla pobliskich mieszkańców. Z naszego punktu widzenia, ludzi, którzy wpadają tu na chwilę coś zjeść, kupić pyszną czekoladę, wypić dobrą kawę, popróbować nowych rzeczy, w czasie cyklicznych imprez kulinarnych, jest tu IDEALNIE! I co ważne, nic nie kapie Wam na głowę jak zajadacie się tymi wszystkimi pysznościami :)

Fot. by eintopf

THAIPARK (Wilmersdorf)
Obowiązkowe miejsce odwiedzin w sezonie wiosenno-letnim dla wielbicieli kuchni tajskiej!
Ot zwykły park, który na sezonowe weekendy zamienia się w miejsce kultu jedzenia! Ludzie rozkładają się tu na swoich matach, kocach, ale jak zapomnicie o nich, sprzedawca chętnie użyczy Ci swoich :) To jest kwintesencja street foodu! Pyszne jedzenie za naprawdę przystępną cenę. Nas nie odstraszają tamtejsze warunki jedzenia i gotowania, przyjmujemy to takim, jakim jest, z pełnym zaufaniem. Jedziemy tam na kilka godzin, F&F szaleją na pobliskim placu zabaw, a my tylko donosimy na kocyk kolejne porcje jedzenia :) RAJ!

Fot. by eintopf

BITE CLUB (Kreuzberg)
Cudowny, cykliczny festiwal jedzenia nad samą Szprewą, na terenie Badeschiff, tuż obok pływającego po rzece basenu! Przy nabrzeżu cumuje stary prom białej floty, który służy Wam miejscem, jak już zakupicie specjały do jedzenia u różnorodnych wystawców. To tutaj zjedliśmy swoje pierwsze w życiu Okonomiyaki, przepyszne placki japońskie z kapustą, cukinią i płatkami bonito! 


Fot. by eintopf

To chyba na tyle :)
Wpis ten będzie oczywiście ewoluował, z każdej następnaej naszej wyprawy do Berlina, postaramy się przywozić nowe adresy, miejsca i nie omieszkamy się nimi z Wami podzielić!
W planie mam jeszcze opisanie najciekawszych, według nas, Weihnachtsmarktów, ale to może bliżej listopada ;)
Jeśli macie jakieś pytania, sugestie, wskazówki, piszcie! Jestem na nie otwarta! (w zdrowych granicach ;) )

Tschüss!

czwartek, 29 sierpnia 2019

Toskania by eintopf


Zauroczyła, rozmarzyła, napełniła pięknem i zostawiła niedosyt. Wrócimy do niej z pewnością, mamy nadzieję, że uda się za rok!

Spotkałam się z nią jakieś 27 lat temu, będąc na objazdowej wyprawie do Włoch z rodzicami i bratem. W Toskanii odwiedziliśmy wtedy Florencję, Sienę, Lukkę i Pizę, w Umbrii zobaczyliśmy Asyż. Poza tym była Werona, Wenecja, Padwa, Mediolan, Ravenna, Rzym, Neapol. Nie pamiętam szczegółów, ale został ogromny sentyment i fascynacja, może nie samą Toskanią, ale w ogóle Włochami!

Od 4 lat wracam tam już z moją rodziną, Danielem i chłopcami. We Florencji spędziliśmy naszą rocznicę ślubu, Wielkanoc w Neapolu, przez poprzednie 3 lata odwiedzaliśmy w wakacje okolice Wenecji i cudowne Morze Adriatyckie. Mamy już plany na kolejne podróże do cudownej Italii, to nas napędza i daje energię na codzienne życie pomiędzy podróżami ;)

Miałam potrzebę zostawienia jakiegoś śladu po naszej tegorocznej wyprawie do Toskanii, co już częściowo mogliście znaleźć w naszych relacjach na FB, gdzie starałam się napisać coś więcej poza wystawianiem zdjęć. Cieszymy się, że z Waszych komentarzy, reakcji, wiadomości do nas, wynika, że Wam się to podobało, część z Was prosi o więcej, bo albo czekacie już w blokach startowych na swój wyjazd w tamte strony, albo planujecie wyprawę za rok, stąd ten wpis.

Jedni idą na żywioł, pełen spontan, czekają co przyniesie im podróż, inni planują, czytają, szukają wiadomości o miejscu, do którego się wybierają, należymy do tej drugiej grupy :) Oczywiście jesteśmy otwarci na spontaniczne akcje już na miejscu i często takich doświadczamy, ale lubimy to jeżdżenie palcem po mapie jeszcze w zaciszu domowym :)


Tak było i tym razem. Już 2 lata temu wpadłam na FB na stronę Pani Ani Goławskiej i Grzegorza Lindenberga: Toskania i Umbria -noclegi, wyjazdy, zwiedzanie ich stronę www znajdziecie TU. Zobaczyliśmy tę bogatą ofertę noclegów w pięknych agroturystykach i zamarzyliśmy tam być. Skontaktowałam się w listopadzie z Panią Anią, a ona już poprowadziła mnie za rękę :) Zaproponowała 2 miejsca, w południowej Toskanii, w gminie Grosseto, w okolicy Sorano oraz w gminie Siena, w okolicy Torrita di Siena. Niedługo potem zakupiliśmy cudowny, subiektywny przewodnik autorstwa właśnie Pani Ani i jej męża, nie rozstawaliśmy się z nim w czasie całej naszej podróży!



Innym, bardzo cennym źródłem informacji był skrupulatnie i z ogromną pasją pisany blog Italia poza szlakiem. Magda, jego autorka, italomaniaczka, jak sama siebie nazywa, założyła też grupę na FB Moje wielkie włoskie podróze. Obydwa te miejsca to kopalnia wiedzy! O całych Włoszech! Bardzo polecamy ich lekturę.

Naszą samochodową podróż do Toskanii podzieliliśmy na 2 dni, zatrzymaliśmy się w Monachium i w drodze powrotnej w Augsburgu. Oczywiście znamy takich, co jej nie dzielą, ale my od 2 lat tak robimy i chwalimy sobie tę decyzję ;)
Z naszych obserwacji wynika, że właśnie ten rodzaj transportu jest najwygodniejszym w poruszaniu się po Toskanii, czy to swoim, czy wypożyczonym, ale zwiedzajcie te miejsca samochodem :) Komunikacja miejska na tym obszarze jest dość słabo rozwinięta, niestety.
Przed wyjazdem sprawdźcie klocki hamulcowe, wymieńcie olej, jak trzeba wymieńcie też płyn w chłodnicy, Wasz samochód czeka niezła wspinaczka, podjazdy, ostre zakręty, jazda w pełnym słońcu, pamiętajcie też o prawidłowym ciśnieniu w oponach ;)
Praktycznie cała Toskania jest licznie nawiedzana przez turystów, ale to szczególnie w tych ważniejszych miastach możecie mieć problem z zaparkowaniem. Szukajcie wtedy bocznych uliczek, nieco niżej starego miasta. Obowiązują tu 3 kolory oznaczające miejsca parkingowe: biały, wyznacza miejsce parkingowe bezpłatne, niebieski, miejsce płatne (szukajcie wtedy parkometru w okolicy) oraz żółte, zarezerwowane tylko dla mieszkańców danej miejscowości. Ogólnie miasta i miasteczka przygotowane są bardzo dobrze na przyjęcie dodatkowych aut, parkingi są świetnie oznaczone i położone w bardzo dogodnych, wcale nieoddalonych od centrum, miejscach.
Planując zwiedzanie pamiętajcie o sjeście :) Między godzinami 13 a 16 życie praktycznie tu zamiera. Nie pracuje wtedy większość sklepów, restauracji, barów czy nawet stacji benzynowych w centrum miasta :) Dobrze mieć zatem przy sobie zapas jedzenia, przekąsek no i wody, ale z nią jest prościej, bo w wielu miejscach możecie znaleźć ogólnodostępne źródełka z wodą zdatną do picia. Nie dość, że ugasicie dzięki nim pragnienie na miejscu, możecie uzupełnić tam swoje butelki wielokrotnego użytku. My nie rozstawaliśmy się ze swoimi :)



Cokolwiek, ale mówcie po włosku! :) Tak, wiadomo, każda nacja docenia starania lingwistyczne turystów, ale Włosi robią to w szczególny sposób! Chwalą Cię na każdym kroku, nie poprawiają, cieszą się, że się starasz, mobilizują do wysiłku, starają się zwalniać tempo, żebyś tylko ich zrozumiał/a :) Pewnie po trosze wynika to z ich nie za mocnej znajomości języka angielskiego, ale jest to przeurocze, nas namówili do tego stopnia, że poważnie myślimy nad lekcjami języka włoskiego, tu, w Szczecinie :)
Jak już jesteśmy przy języku...po angielsku dogadacie się tu na pewno w różnych instytucjach, my sprawdziliśmy to w...szpitalu :) Dodaję uśmiech, bo na szczęście nie było to nic poważnego. Filip zranił się kamieniem w stopę w czasie odwiedzin jednych z term (nasza rada, zabierzcie tam ze sobą buty do chodzenia w wodzie!), postanowiliśmy wykluczyć powikłania, stąd wizyta w szpitalu. Bez problemu dogadaliśmy się tu w języku angielskim. Przed wyjazdem oczywiście ubezpieczyliśmy się dodatkowo, ale tam skorzystaliśmy z tego podstawowego, nie było z tym żadnego problemu, wszystko poszło gładko, ksero paszportu, dowodu i karty z NFZ (EKUZ). I jeszcze ta cudowna trupa rozweselająca! Włosi to potrafią! Oczywiście nie życzymy Wam takich wizyt, ale wskazówki zostawiamy na wszelki wypadek :)



Jak już wiecie, lubimy gotować ;) Nie rezygnujemy z tego w wakacje, uwielbiamy wtedy przygotować coś w otaczającym nas klimacie, korzystamy wtedy z lokalnych produktów, kupowaliśmy je najczęściej na miejskich targach (informacje o datach i ich miejscach znaleźliśmy we wspomnianym już wyżej blogu Italia poza szklakiem), ale i w supermarketach, jak Coop, mają tam świetnie zaopatrzone stoiska z serami czy antipasti różnej maści. To tu kupowaliśmy swoje burraty, straciatelle, ricotty czy marynowane karczochy, oliwki, papryki i cukinie. Jeśli przed zakupem chcecie czegoś spróbować, poproście, a będzie Wam dane, bez problemu i z uśmiechem :)
Co do twardych serów, to mieliśmy szczęście mieszkać nieopodal farmy, przy której gospodarz prowadził swój sklepik, więc raczyliśmy się obłędnymi pecorino toscano, pecorino fresco czy marzolino! Pycha!



Nasze stoły już pewnie widzieliście, ale zostawiamy zdjęcia wybranych, na pamiątkę :)



Zwiedzanie zaczęliśmy od najbliższego, pięknego Sorano i to właśnie tutaj postanowiliśmy skosztować tradycyjnej kuchni toskańskiej, przygotowanej przez profesjonalnych szefów kuchni. Na testy wybraliśmy restaurację Fidalma, o której czytaliśmy praktycznie same dobre recenzje i to był strzał w dychę!



Zostawiamy Wam poniżej listę dań, których koniecznie powinniście skosztować będąc w Toskanii. Spróbujcie zup: ribollita (z dodatkiem czarnej fasoli) acquacotta (cebulowa z pomidorami i jajkiem) i pappa al pomodoro (z dojrzałych pomidorów i resztek chleba). Pisaliśmy Wam już o przepysznej sałatce panzanella z dodatkiem czerstwego chleba (niesolonego!), ona też jest na obowiązkowej liście! Ponadto: makaron pici (grubsze spaghetti) z sosami różnej maści, ravioli con ricotta e spinaci, gnocchi con tartuffo, z serów: pecorino toscano i fresco, marzolino, caccio, ricotta, raveggiolo, wszędzie obecny pane toscano (chleb z oliwą i octem balsamicznym). Toskania to również, a może przede wszystkim, mięsa, głównie dziczyzna. W związku z naszymi postanowieniami w ograniczeniu spożywania mięsa, takowych tu nie spróbowaliśmy, ale czytamy, że ludzie się nimi zachwycają, to tak dla zainteresowanych ;)
No i LODY, ale to chyba oczywista oczywistość! Dzięki brygadzie F&F jedliśmy je w każdym odwiedzanym mieście i miasteczku ;)
O kawie chyba też nie musimy wspominać? :) Nie dość, że zabraliśmy swoją, ze szczecińskiej palarni  To kawa, żeby robić sobie poranne przelewy, to włoskie espresso spijaliśmy praktycznie wszędzie, w biegu, przy barze, stoliku czy na basenie :)
Najlepsze wypiliśmy w kawiarni Loscuro, w Sinalunga, prowadzonej przez dwóch zakochanych w kawie Włochów!Stefano każdą kawę parzy jak swoją pierwszą i ostatnią zarazem, wkłada w to mnóstwo serca i pasji, co wyczujecie natychmiast w smaku! Sprawdza różne mieszanki, tworzy swoje, rozmawia z Tobą o tym, skromny, dziękuje z pąsem na twarzy za każdy komplement i dobre słowo...istny kawowy anioł, sprawdźcie koniecznie!



Następnym przystankiem po Sorano były przepiękne Terme di Saturnia ze swoimi gorącymi źródłami siarkowymi, może i pachnącymi specyficznie, ale i tak nie były w stanie zmierzyć się z widokami dookoła! Na terenie Toskanii jest kilka miejsc z termami siarkowymi, powulkanowymi, te uchodzą za najbardziej urokliwe, choć te w Bagni san Filippo, ukryte w lesie, też miały swój niepowtarzalny urok! Jak już pisaliśmy wyżej, sugerujemy Wam zabranie tam ze sobą butów do chodzenia w wodzie, ustrzeżecie się przed ewentualnymi skaleczeniami i będzie Wam po prostu wygodniej. W termach, które odwiedziliśmy nie było niestety żadnych przebieralni, pamiętajcie o tym i załóżcie swoje stroje kąpielowe i kąpielówki nieco wcześniej ;) Radzimy również odwiedzenie tych miejsc z samego rana lub wieczora, są naprawdę mocno przepełnione :) Osobom z długimi włosami radzimy ich związanie i staranie się by ich nie zamoczyć, domycie i rozczesanie może być potem problemem :) Wieczorem, w domu, po kąpieli radzimy również nawilżyć skórę balsamem lub kremem.

Terme di Saturnia (Grosseto):



Bagni san Filippo (Siena):



Po tłumach w Terme di Saturnia zamyrzyła nam się odrobina spokoju i wyciszenia, znaleźliśmy to w niedalekim Montemerano, uśpionym na czas sjesty, ale dzięki temu spokojnym, wyludnionym.



Z gminy Grosseto jest stosunkowo blisko do Morza Tyrreńskiego, postanowiliśmy z tego skorzystać. Właścicielka naszej agroturystyki poleciła nam bardzo fajną, w miarę spokojną plażę (o pustych, dzikich plażach w terminie letnim możecie raczej pomarzyć :) ), saline breschi, koło Orbetello (Grosseto), sąsiadująca z WWF Oasi Naturale di Orbetello. Jest tam część plaży płatnej z dostępem do baru, toalet, jest i ta bezpłatna, naprawdę nie za mocno przepełniona. Wygłupów w wodzie nie było końca i to nie tylko w wykonaniu F&F :)



W drodze powrotnej znad morza mieliśmy zaplanowany stop w Il Giardino dei tarocchi. To jedno z miejsc, na którego odwiedzenie czekaliśmy z większymi wypiekami! Prace słynnej, niepowtarzalnej, jedynej w swoim rodzaju Niki de Saint Phalle, których inspiracją i źródłem były karty tarota, po prostu zniewalają! Formą, kolorem, rozmiarem, symbiozą z otoczeniem. Artystka, zainspirowana Gaudim, często w swoich pracach wykorzystywała motyw kobiecego ciała, czego świadkami będziecie odwiedzając to zaczarowane, bajkowe miejsce! Z pracami Niki mogliście się już spotkać np. w Paryżu, przed słynnym Centrum Pompidou, gdzie stoi jej Fontanna Strawińskiego, czy w Hanowerze na jednym z placów jest jej piękna, również kobieca rzeźba, Nany. Bardzo polecamy odwiedzenie tych ogrodów, my poczuliśmy się tu jak w baśni, bajce, na innej planecie...trochę jak po drugiej stronie lustra w krainie czarów :)



O pobliskim Pitigliano czytaliśmy, że jest mroczne, wiejące wręcz grozą, pewnie to z powodu licznych grobów i korytarzy po zasiedlających kiedyś to miejsce Etruskach. Nas zauroczyło totalnie! Jakby wyrastające ze skał, ma się wrażenie, że nie ma granicy pomiędzy nimi a murami, dostojności dodają łuki akweduktu. Piękno w czystej postaci! Wracaliśmy do niego kilkukrotnie.



Na pożegnanie z gminą Grosseto wybraliśmy małą, ale bardzo uroczą Sovannę. Tego dnia odbywały się tu i w pobliskich miasteczkach biegi, więc mieliśmy dodatkowe towarzystwo :)



Jadąc do kolejnej agroturystki, położonej w gminie Siena, postanowiliśmy zjechać do dwóch miejscowości, Bolseny, położonej nad pięknym jeziorem o tej samej nazwie i Orvieto, należącego już do Umbrii, słynącego z najlepszego w całych Włoszech białego wina oraz przepięknej, zapierającej dech w piersiach katedry Santa Maria.



W Bolsenie, zupełnym przypadkiem, trafiliśmy na przepyszne kanapki! W środku znaleźliśmy liczne dyplomy, wyróżnienia, co nie dziwi, smakują wyjątkowo! Głównie podaje się je tam z wędlinami różnej maści, Franek zamówił sobie wersję z salami i mozzarellą, my pałaszowaliśmy je z serem i pomidorami. Morelli, bardzo polecamy to miejsce!



Patrząc na katedrę w Orivieto, podziwiając jej cudowną, pełną dekoracji fasadę, te rozety, rzeźby, wzięłam i się wzruszyłam do łez, serio. Nie wiedziałam co zrobić z emocjami, były tak ogromne i zupełnie nie do okiełznania. Cieszę się, że F&F też nie zostawiła bez zaciekawienia, zauroczenia i szeregu pytań. Miejsce obowiązkowe.
Po doznaniach duchowych poszliśmy w miasto szukać tego słynnego białego wina, zakupiliśmy kilka butelek i ruszyliśmy w dalszą drogę :)



Nasza druga agroturystka była położona w pobliżu Torrita di Siena, Montepulciano, przepięknego rezerwatu przyrody Val d'Orcia, to stąd znacie te sznury cyprysów, gaje oliwne, pożółkłe pola pszenicy. To tu zrobiono masę zdjęć do kalendarzy, plakatów czy tapet do naszych komputerów :) To tu wreszcie kręcono sporo filmów, gdzie chyba najbardziej znanym jest Gladiator.
Moja przyjaciółka, już na kilka miesięcy przed naszym wyjazdem, podesłała mi tę stronę bloga Podróżowisko.pl gdzie znajdziecie dokładny opis tych wszystkich zapierających dech widoków, z podaniem dokładnej ich lokalizacji! Sprawdziliśmy, wszystko się zgadza :) Czasem trzeba poczuć pył z drogi szutrowej na zębach, czasem wspiąć się na wyższy murek, ale dla TYCH widoków warto!





Polując na serpentyny cyprysów nie zapomnijcie o słynnej kapliczce Vitaleta! Stojąca samotnie na wzgórzu robi ogromne wrażenie, warto podejść do niej te kilkaset metrów!



Pomiędzy jednymi a drugimi cyprysami, odwiedziliśmy pachnącą, wytwarzanym tu pecorino, Pienzę oraz małe, urocze, z cudowną knajpką (czynną w czasie sjesty!) San Quirico D'orcia. Oba miasta, zupełnie od siebie różne, zrobiły na nas ogromne wrażenie i to do nich z ogromną chęcią byśmy jeszcze wrócili.
Pienza, zwana renesansowym miastem idealnym wita wszystkich cudownym zapachem sera, serio! Wszędzie czuć tu pecorino! To nie żadna marketingowa ściema :) Jesteśmy szczęściarzami, bo o tutejszym, rodzimym i tradycyjnym sporcie, jakim jest toczenie gomółki właśnie sera pecorino, dowiedzieliśmy się nie tylko z przewodnika, ale i z widoku na jednej z uliczek, na której starszy pan uczył, pewnie swoje wnuki, tej oryginalnej gry. Cudo! Były brawa, okrzyki i prawdziwe emocje :)



Do San Quirico D'orcia trafiliśmy w czasie sjesty, bez zapasów jedzenia, głodni i spragnieni odpoczynku w zaciszu baru lub restauracji. Jakie było nasze zdziwienie jak wyrosła nam przed oczami knajpka Intralci! Nie dość, że otwarta (!), to kolorowa, pełna dobrego wina, z okładkami płyt winylowych naszych ulubieńców na ścianach, z uśmiechniętym właścicielem za barem :) Zjedliśmy tam przepyszne kanapki z pieczonym łososiem, chłopcy wypasione hot dogi, wszystko zrobione ze świeżych składników, w naszej obecności, pycha!





No nie mogliśmy nie pojechać do Cortony! Najstarszego miasta we Włoszech, nazywanej mamą Troi i babcią Rzymu. Przyznamy Wam się, że "Pod słońcem Toskanii", gdzie gra jedną z głównych ról, zobaczyliśmy na niedługo przed naszym wyjazdem :) 
W swoim przewodniku Pani Ania napisała, że w Cortonie wszędzie jest pod górkę i to niestety się zgadza ;) F&F jęczeli, miauczeli, ale dali radę! Miasto pomyślało o tych bez kondycji i w kilku punktach umieściło ruchome schody, alleluja! :)
Uparłam się i z cudownej katedry Św. Małgorzaty podreptaliśmy w poszukiwaniu willi Bramasole, gdzie mieszkała bohaterka wspomnianego wyżej filmu :) Po drodze łyknęliśmy kawę, Filip swoją pierwszą w życiu! Klasyczne macchiato bardzo mu zasmakowało :)



Przyszedł dzień 3xM, Monticchiello, Montalcino i Montepulciano :)
Pierwsze, malutkie, skromne, znane z miłości jego mieszkańców do teatru, mają swój własny, zwany Teatro Povero (ubogi), odwiedziliśmy małe muzeum mu poświęcone, urocze miejsce.



Montalcino, kolejna stolica wina, tym razem czerwonego, słynnego Brunello! Znów zakupiliśmy kilka butelek, ale marzyło nam się też go spróbować tam, na miejscu, wśród uliczek przepełnionych enotekami różnej maści, zaczęliśmy szukać w internecie jakiegoś wyjątkowego miejsca. Och, jak się ucieszyliśmy, gdy się okazało, że praktycznie przed takim stoimy :) Alle logge di piazza, to tu napiliśmy się naszej pierwszej w życiu lampki Brunello! Smakowało wyśmienicie! Do towarzystwa zamówiliśmy bruschetty ze straciatellą i pesto oraz anchois, dołączyliśmy do tego deskę serów pecorino podanych z musztardą domowej roboty z dodatkiem fig, NIEBO!





Montepulciano, zachowane praktycznie na koniec, jak wisienka na torcie, trochę jednak rozczarowało...chyba naczytaliśmy się za dużo pochwał i zachwytów nad tym miastem :) Oczekiwania trochę się rozminęły z rzeczywistością ;) Nic mu oczywiście nie brakuje, ale ciężko nam było szukać efektu wow! ;) Może jesteśmy jacyś inni ;)



Jeśli coś mielibyśmy już nazwać wisienką na torcie, to niezaprzeczalnie była nią wizyta u Pani Danusi Indyk w jej cudownej Agriturismo Il Gorgo i restauracji Bio Vitalia położonych w Bettolle! Przeczytaliśmy o niej w wielu miejscach, na blogach, w gazetach, w przewodniku Pani Ani, czuliśmy, że musimy TU trafić! Pani Danusia, nazywana tu Daianą, Polka, absolwentka biotechnologii żywności, przyjechała do Włoch 10 lat temu szlifować swój Włoski i tak została :) Kobieta pełna pasji, serca do gotowania i jedzenia, z uśmiechem na buzi, tworzy cudowną atmosferę, której nie macie ochoty opuszczać. Więcej o niej i jej historii, jeśli macie ochotę, poczytajcie na blogu Magdy, o TU.
Jeśli pragniecie spróbować tradycyjnej, domowej kuchni toskańskiej z cudownym twistem, musicie się tu pojawić! Stolik nie czeka, trzeba go rezerwować z wyprzedzeniem, wszystkim zainteresowanym podamy numer do Pani Danusi na priv. Palce lizać!



Na sam koniec dodatkowi, ale jakże uroczy towarzysze naszej wyprawy!
Były wszędzie! Chuderlaki, spaślaki, rude, czarne, nakrapiane, są stałym i przemieszczającym się elementem Toskanii. Jak tylko mieliśmy okazję, a one ochotę, karmiliśmy je, mizialiśmy i wzdychaliśmy do nich, tęskniąc za naszym Brunem :)



To na tyle :)
Mam nadzieję, że udało mi się Was zachęcić do odwiedzenia przepięknej Toskanii, a wszystkim, którzy już tam byli, choć na chwilę wrócić do wspomnień :) 
Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, uwagi, komentarze, piszcie!

Cieszę się, że jak co roku i tym razem, możemy powiedzieć, że przeżyliśmy wakacje naszego życia! Daniś, chłopaki, dziękuję!

Amiamo L'italia! Ciao!